Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Al la »

Miłość jest decyzją, bo ja decyduję o tym, że mimo zdrady męża i wyprowadzki z domu, nie robię tego samego, jestem wierna i pamiętam co przysięgałam: <miłość, wierność i uczciwość małżeńską>.
Firekeeper, tu są konferencje ks. Marka Dziewieckiego "Czym miłość nie jest" https://www.youtube.com/watch?v=aoxr7EI ... 04B2B2B765
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Monti »

Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 12:35 Bez wzajemności relacja małżeńska słabnie. Czy decyzja kocham, mieszkam z Tobą ale nic z Tobą nie rozmawiam i nie spędzam z Tobą czasu to właściwa miłość? Bo mi to nie gra cały czas.
Zgadza się - relacja, której się nie pielęgnuje, słabnie, a w końcu zanika. Wiadomo, że to nie jest ideał, a wręcz jest to jakaś karykatura. Ale jednocześnie przysięga małżeńska nie jest warunkowa, nie jest uzależniona od wzajemności. Podobnie dary Boże związane z sakramentem są nieodwołalne i nie wygasają w razie rozpadu pożycia czy nawet rozwodu. To z jednej strony bardzo trudne, ale z drugiej też pocieszające.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Julit »

W jaki sposób pielęgnować relację, jeśli z drugiej strony nie ma takiej woli?
Brak zaangażowania, mur.
Zdrada, które już nie jest tajemnicą, romansem?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Al la pisze: 24 maja 2022, 11:29 Caliope, jednak Bóg kocha bezwarunkowo, nawet jeżeli ja odstępuję od Niego, wyrzucam Go z mojego życia. Miłość ludzka często jest warunkowa, kocham za coś, a jak coś nie pasuje, wycofuję miłość.
Bóg jest Stwórcą, Tatą, który nie wycofuje miłości i nie obraża się na mnie, błądzące dziecko. Myślę, że miłości Bożej nie da się zdefiniować w żaden sposób, dostępny w rozumowaniu ludzkim.
Bóg stworzył mnie i mojego męża, jak ja mam na męża złość, to czy Bóg kocha go mniej niż mnie?
W Sycharze mówimy o miłości, która jest decyzją, wiernością, odpowiedzialnością za swoje słowa w przysiędze małżeńskiej, a miłości Boga nie da się umieścić w żadnym ze sformułowań.
Allo, my ludzie mamy swoje definicje miłości, tylko na obraz, nikt z nas nie jest w stanie ogarnąć miłości od Boga. Jakoś trzeba sobie radzić, choć to boli jeśli tak naprawdę nigdy nie zaznało się miłości od najważniejszych ludzi dziecka, od rodziców. Ja nie znam tej miłości, a daję radę kochać w zdrowy sposób syna, bo on kocha bezwarunkowo. Tak myślę, że Bóg właśnie przez dzieci uczy tej miłości, pięknej i czystej. Ale z mężem to zupełnie inna relacja, dla mnie ciężka, przez cały czas chronienie granic, przygotowania do obrony. A ja potrzebuję tylko spokoju, po ciężkim życiu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Julit pisze: 24 maja 2022, 12:19 Trochę się zastanawiałam, czy Ci coś napisać Caliope... Odważę się.
Odważę, bo widzę Cię jako osobę bardzo stanowczą, silną, waleczną. Jednocześnie mądrą, czerpiącą wiedzę ze swoich doświadczeń. Świadomą siebie.
Surowy ten obraz, wiem. Ale tak Cię odbieram z Twoich postów i postów w wątkach innych osób.
Sama korzystałam z Twoich odpowiedzi w moim, za co dziękuję.
Ja czuję respekt wobec takich osób jak Ty, czuję szacunek.
Tytuł Twojego wątku za to traktuje o rzeczy bardzo delikatnej i ulotnej. Zadając takie pytanie trzeba mieć w sobie łagodność i odwagę.
Czuję gdzieś w kościach, że Ty wciąż tę nadzieję masz. Mimo bólu i zranień. To pytanie wciąż krąży. Jednocześnie w bardzo stanowczy i zdecydowany sposób diagnozujesz sytuację i odpowiadasz sobie. To drugi człon tytułu. Już bez znaku zapytania. Pewnie zapodział się w pośpiechu...
Jakoś mnie to dzisiaj uderzyło. Twój ostatni post i ten tytuł.
Moim zdaniem wciąż kierujesz wzrok na męża. Buntujesz się, ale co chwilę zerkasz. Nie widzisz tego, czego oczekujesz, więc się wkurzasz. Kochasz i cierpisz.
Od roku żyję bez męża w domu. Czy jest mi łatwiej? Nie wiem. Gdybym była pewna, że nie ma kowalskiej, tylko 'miłość' się skończyła chciałabym aby był przy mnie, przy nas. Widok taty zamykającego za sobą drzwi domu po kilku godzinach 'widzenia' z dziećmi zostanie ze mną już do końca. Bolał bardzo. Teraz już mniej.
Wolność? Nie daję sobie zgody na wolność, bo łączy mnie sakrament. Podejmując każdą, najdrobniejszą decyzję nadal najpierw myślę o dzieciach. Spokój w codzienności, obowiązkach? Tak. Spokój w pracy nad sobą? Tak. Przerywane wciąż jakimiś sytuacjami, które trzeba rozwiązywać, prostować. Nie jest łatwo dogadać się żyjąc oddzielnie. Nie mając relacji. Oddalenie od nałogu męża? Tak, nie jest już elementem codzienności mojej i dzieci, ale nadal jest. Czy to coś zmienia?
I pewnie można by tak wyliczać jeszcze długo. Ja jeszcze nie wiem jaki jest mój wynik tego bilansu. Zawsze z tyłu głowy mam myśl, że nie udało mi się stworzyć dzieciom pełnej rodziny/domu. Moje dzieci są aktualnie z rozbitego domu. I nie ma znaczenia czyja to wina, nie-wina.
Julit ja jestem też z rozbitego domu, żyję. Żeby żyć z mężem który nie kocha, trzeba mieć dużo siły, ja czasem jej nie mam. Sama robiłam wszystko by poszukać kogoś kto nie będzie w nałogach i będzie wierzący, ale jak widać zawsze coś się znajdzie np. kłopoty finansowe, odkochałem się. Wydawało mi się, że sakrament jest naprawdę ważny i pomimo wszystko można zawalczyć o swoje małżeństwo, ale się ogromnie rozczarowałam. Bo tak można, bo tak życie wygląda i nie miewam już poczucia winy, że zawiniły obie strony lub ja. Twój mąż odszedł, on będzie się kiedyś tłumaczył dzieciom, nie ty, oddaj mu jego problem. Nie wszystko się w życiu udaje jak byśmy chcieli, dużo jest nie po naszej myśli, trzeba to uciąć.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 12:35
Al la pisze: 24 maja 2022, 11:29 Caliope, jednak Bóg kocha bezwarunkowo, nawet jeżeli ja odstępuję od Niego, wyrzucam Go z mojego życia. Miłość ludzka często jest warunkowa, kocham za coś, a jak coś nie pasuje, wycofuję miłość.
Bóg jest Stwórcą, Tatą, który nie wycofuje miłości i nie obraża się na mnie, błądzące dziecko. Myślę, że miłości Bożej nie da się zdefiniować w żaden sposób, dostępny w rozumowaniu ludzkim.
Bóg stworzył mnie i mojego męża, jak ja mam na męża złość, to czy Bóg kocha go mniej niż mnie?
W Sycharze mówimy o miłości, która jest decyzją, wiernością, odpowiedzialnością za swoje słowa w przysiędze małżeńskiej, a miłości Boga nie da się umieścić w żadnym ze sformułowań.
Al La ,,Miłość jest decyzją" jest się do tego odnieść w praktyce? Mieszkając z kimś z kim praktycznie nic nie łączy. To jest dla mnie trudne do zaakceptowania albo zrozumienia na stan dzisiejszy. Bez wzajemności relacja małżeńska słabnie. Czy decyzja kocham, mieszkam z Tobą ale nic z Tobą nie rozmawiam i nie spędzam z Tobą czasu to właściwa miłość? Bo mi to nie gra cały czas.
Dla mnie ta decyzja to jest kocham męża, ale nie odczuwam nic, nie okazuję emocji, nie tęsknię nie czekam. Miłość tak naprawdę jest uzależnieniem emocjonalnym, chcesz żyć dla tego męża i z nim, pragniesz go. W decyzji żyjesz w zgodzie ze sobą i sakramentem. Ja tak to widzę.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope pisze: 24 maja 2022, 16:09
Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 12:35
Al la pisze: 24 maja 2022, 11:29 Caliope, jednak Bóg kocha bezwarunkowo, nawet jeżeli ja odstępuję od Niego, wyrzucam Go z mojego życia. Miłość ludzka często jest warunkowa, kocham za coś, a jak coś nie pasuje, wycofuję miłość.
Bóg jest Stwórcą, Tatą, który nie wycofuje miłości i nie obraża się na mnie, błądzące dziecko. Myślę, że miłości Bożej nie da się zdefiniować w żaden sposób, dostępny w rozumowaniu ludzkim.
Bóg stworzył mnie i mojego męża, jak ja mam na męża złość, to czy Bóg kocha go mniej niż mnie?
W Sycharze mówimy o miłości, która jest decyzją, wiernością, odpowiedzialnością za swoje słowa w przysiędze małżeńskiej, a miłości Boga nie da się umieścić w żadnym ze sformułowań.
Al La ,,Miłość jest decyzją" jest się do tego odnieść w praktyce? Mieszkając z kimś z kim praktycznie nic nie łączy. To jest dla mnie trudne do zaakceptowania albo zrozumienia na stan dzisiejszy. Bez wzajemności relacja małżeńska słabnie. Czy decyzja kocham, mieszkam z Tobą ale nic z Tobą nie rozmawiam i nie spędzam z Tobą czasu to właściwa miłość? Bo mi to nie gra cały czas.
Dla mnie ta decyzja to jest kocham męża, ale nie odczuwam nic, nie okazuję emocji, nie tęsknię nie czekam. Miłość tak naprawdę jest uzależnieniem emocjonalnym, chcesz żyć dla tego męża i z nim, pragniesz go. W decyzji żyjesz w zgodzie ze sobą i sakramentem. Ja tak to widzę.
To tak jak mój mąż. Twierdzi, że kocha mnie, nie rozwodzi się ze mną. Nie tęskni, nie pragnie, emocje okazuje tylko wtedy jak się do niego odezwę. Nie czeka na mnie. Dba o swój rozwój osobisty. Jest powiedzmy niezależny. Ja takiej miłości małżeńskiej nie ogarniam. Dla mnie naturalne jest, że pragnę swojego męża i chce mieć z nim bliskość. Mam uczucia i dobre i złe. Chcę z nim spędzać czas. Razem chociaż wypić kawę i pogadać jak minął dzień. Nie ogarniam tego szczerze mówiąc.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 18:01
Caliope pisze: 24 maja 2022, 16:09
Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 12:35

Al La ,,Miłość jest decyzją" jest się do tego odnieść w praktyce? Mieszkając z kimś z kim praktycznie nic nie łączy. To jest dla mnie trudne do zaakceptowania albo zrozumienia na stan dzisiejszy. Bez wzajemności relacja małżeńska słabnie. Czy decyzja kocham, mieszkam z Tobą ale nic z Tobą nie rozmawiam i nie spędzam z Tobą czasu to właściwa miłość? Bo mi to nie gra cały czas.
Dla mnie ta decyzja to jest kocham męża, ale nie odczuwam nic, nie okazuję emocji, nie tęsknię nie czekam. Miłość tak naprawdę jest uzależnieniem emocjonalnym, chcesz żyć dla tego męża i z nim, pragniesz go. W decyzji żyjesz w zgodzie ze sobą i sakramentem. Ja tak to widzę.
To tak jak mój mąż. Twierdzi, że kocha mnie, nie rozwodzi się ze mną. Nie tęskni, nie pragnie, emocje okazuje tylko wtedy jak się do niego odezwę. Nie czeka na mnie. Dba o swój rozwój osobisty. Jest powiedzmy niezależny. Ja takiej miłości małżeńskiej nie ogarniam. Dla mnie naturalne jest, że pragnę swojego męża i chce mieć z nim bliskość. Mam uczucia i dobre i złe. Chcę z nim spędzać czas. Razem chociaż wypić kawę i pogadać jak minął dzień. Nie ogarniam tego szczerze mówiąc.
Ja widzę, to jeszcze w taki sposób, że co innego trwać w decyzji kiedy tego męża nie ma obok, a co innego jeśli on jednak jest w tym domu. Jeśli jest, to nie jest tylko decyzja, dla mnie nie może być, bo każdy ma prawo mieć oczekiwania, ale nie zmienianie drugiego, czy oczekiwanie że będzie dalej coś tam czuł nie wiadomo co. Oczekuję że porozmawiamy chociaż, bo moje potrzeby małżeńskie nie istnieją, oczekuję, że będzie miał relacje z synem. To tylko takie oczekiwania, ale są, a nie życie tylko obok jak mebel który czeka na śmierć. Tutaj jest mało osób które zostały z małżonkiem, a ja dalej śpię w jednym łóżku. To nie jest małżeństwo jeśli kazdy robi co chce, nie ma oczekiwań, jak będzie zdrada to spłynie, nie ma zazdrości. Mąż musi się zgodzić łaskawie żeby spędzić czas, musi się określić czy kocha, łaskawie może zostanie. Gdzie w tym małżeństwo, troska, przysięga przed Bogiem??. Mój mąż dalej ze mną mieszka, a ja mam dość życia w samej decyzji, muszę to zmienić. Mam prawo mówić, czuć i nie będę czekała na śmierć. Lepsza kłótnia niż zamiatanie pod dywan i życie w decyzji, że przecież ja tylko mam czekać, a na czekaniu się skończy i nie da się już nic zrobić. I tak widzę, że bardzo mi opadlo i mi się po prostu nie chce starać i nic robić, musze się mocno namęczyć. Jestem sobie sama i mi jest tak dobrze, po co mi mąż.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope pisze: 25 maja 2022, 11:18
Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 18:01
Caliope pisze: 24 maja 2022, 16:09
Dla mnie ta decyzja to jest kocham męża, ale nie odczuwam nic, nie okazuję emocji, nie tęsknię nie czekam. Miłość tak naprawdę jest uzależnieniem emocjonalnym, chcesz żyć dla tego męża i z nim, pragniesz go. W decyzji żyjesz w zgodzie ze sobą i sakramentem. Ja tak to widzę.
To tak jak mój mąż. Twierdzi, że kocha mnie, nie rozwodzi się ze mną. Nie tęskni, nie pragnie, emocje okazuje tylko wtedy jak się do niego odezwę. Nie czeka na mnie. Dba o swój rozwój osobisty. Jest powiedzmy niezależny. Ja takiej miłości małżeńskiej nie ogarniam. Dla mnie naturalne jest, że pragnę swojego męża i chce mieć z nim bliskość. Mam uczucia i dobre i złe. Chcę z nim spędzać czas. Razem chociaż wypić kawę i pogadać jak minął dzień. Nie ogarniam tego szczerze mówiąc.
Ja widzę, to jeszcze w taki sposób, że co innego trwać w decyzji kiedy tego męża nie ma obok, a co innego jeśli on jednak jest w tym domu.
Mi się wydaje, że razem mieszkać i przechodzić to wszystko jest trudniej. Dochodzą co dzienne sprawy. Ja widzę, że wieczorem mąż woli telefon. Ja wiem, że gdyby nie mieszkał to też pewnie robił by to samo ale ja nie musiałabym patrzeć i myśleć, że aha znów telefon ważniejszy. Czuję się źle we własnym domu bo jak on w nim jestem to liczę się z jego obecnością. Dla mnie naturalne jest np. to, że mieszkając razem mówi się drugiej osobie, że się gdzieś wychodzi i wróci za tyle i tyle. Mąż wychodzi i tyle. Tak samo co wielkiego jest zapytać się jak się masz. Dla mnie normalne. A on tak żył ze swoją matką, nie odzywali się do siebie i to jest dla niego norma.

Jeśli jest, to nie jest tylko decyzja, dla mnie nie może być, bo każdy ma prawo mieć oczekiwania, ale nie zmienianie drugiego, czy oczekiwanie że będzie dalej coś tam czuł nie wiadomo co. Oczekuję że porozmawiamy chociaż, bo moje potrzeby małżeńskie nie istnieją, oczekuję, że będzie miał relacje z synem. To tylko takie oczekiwania, ale są, a nie życie tylko obok jak mebel który czeka na śmierć.


To właśnie ja się zaczynam tak czuć jak mebel. Mój mąż ode mnie nie oczekuje nic. A przepraszam, oczekuje, że nie będę z nim rozmawiać oprócz wymieniania komunikatów, zawsze będę zadowolona, nie będę się skarżyć, życie będzie bezstresowe, nikt nic od niego nie będzie chciał. Teraz zaczęłam robić to co on przestałam się odzywać, pytać, prosić. Wraca z pracy bierze telefon, a ja wychodzę bo ciężko mi to zdzierżyć.

Tutaj jest mało osób które zostały z małżonkiem, a ja dalej śpię w jednym łóżku. To nie jest małżeństwo jeśli kazdy robi co chce, nie ma oczekiwań, jak będzie zdrada to spłynie, nie ma zazdrości. Mąż musi się zgodzić łaskawie żeby spędzić czas, musi się określić czy kocha, łaskawie może zostanie. Gdzie w tym małżeństwo, troska, przysięga przed Bogiem??.
Ja też tego nie widzę jako małżeństwo, a jako układ. Nie da się budować tak bliskości. Podobnie mam z zazdrością. Nie odczuwam jej tak silnie kiedy nie jestem z nim związana uczuciowo jak teraz.

Mój mąż dalej ze mną mieszka, a ja mam dość życia w samej decyzji, muszę to zmienić. Mam prawo mówić, czuć i nie będę czekała na śmierć. Lepsza kłótnia niż zamiatanie pod dywan i życie w decyzji, że przecież ja tylko mam czekać, a na czekaniu się skończy i nie da się już nic zrobić. I tak widzę, że bardzo mi opadlo i mi się po prostu nie chce starać i nic robić, musze się mocno namęczyć. Jestem sobie sama i mi jest tak dobrze, po co mi mąż.
Mi na ten moment też tylko czekać zostało. Bo już wszystkiego się łapałam. Poddałam się na ten moment. Nie zmuszę go przecież. Próbuje zaakceptować, że się skończyło. Byliśmy ostatnio na weselu ubrałam się i umalowałam jak nigdy. Wrażenie zrobiłam tańcem i wyglądem na wszystkich oprócz męża. To jest przykre. Ale co tam wybawiłam się sama, nie siedziałam przygnębiona z tego powodu jak kiedyś.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 25 maja 2022, 13:59
Caliope pisze: 25 maja 2022, 11:18
Firekeeper pisze: 24 maja 2022, 18:01

To tak jak mój mąż. Twierdzi, że kocha mnie, nie rozwodzi się ze mną. Nie tęskni, nie pragnie, emocje okazuje tylko wtedy jak się do niego odezwę. Nie czeka na mnie. Dba o swój rozwój osobisty. Jest powiedzmy niezależny. Ja takiej miłości małżeńskiej nie ogarniam. Dla mnie naturalne jest, że pragnę swojego męża i chce mieć z nim bliskość. Mam uczucia i dobre i złe. Chcę z nim spędzać czas. Razem chociaż wypić kawę i pogadać jak minął dzień. Nie ogarniam tego szczerze mówiąc.
Ja widzę, to jeszcze w taki sposób, że co innego trwać w decyzji kiedy tego męża nie ma obok, a co innego jeśli on jednak jest w tym domu.
Mi się wydaje, że razem mieszkać i przechodzić to wszystko jest trudniej. Dochodzą co dzienne sprawy. Ja widzę, że wieczorem mąż woli telefon. Ja wiem, że gdyby nie mieszkał to też pewnie robił by to samo ale ja nie musiałabym patrzeć i myśleć, że aha znów telefon ważniejszy. Czuję się źle we własnym domu bo jak on w nim jestem to liczę się z jego obecnością. Dla mnie naturalne jest np. to, że mieszkając razem mówi się drugiej osobie, że się gdzieś wychodzi i wróci za tyle i tyle. Mąż wychodzi i tyle. Tak samo co wielkiego jest zapytać się jak się masz. Dla mnie normalne. A on tak żył ze swoją matką, nie odzywali się do siebie i to jest dla niego norma.

Jeśli jest, to nie jest tylko decyzja, dla mnie nie może być, bo każdy ma prawo mieć oczekiwania, ale nie zmienianie drugiego, czy oczekiwanie że będzie dalej coś tam czuł nie wiadomo co. Oczekuję że porozmawiamy chociaż, bo moje potrzeby małżeńskie nie istnieją, oczekuję, że będzie miał relacje z synem. To tylko takie oczekiwania, ale są, a nie życie tylko obok jak mebel który czeka na śmierć.


To właśnie ja się zaczynam tak czuć jak mebel. Mój mąż ode mnie nie oczekuje nic. A przepraszam, oczekuje, że nie będę z nim rozmawiać oprócz wymieniania komunikatów, zawsze będę zadowolona, nie będę się skarżyć, życie będzie bezstresowe, nikt nic od niego nie będzie chciał. Teraz zaczęłam robić to co on przestałam się odzywać, pytać, prosić. Wraca z pracy bierze telefon, a ja wychodzę bo ciężko mi to zdzierżyć.

Tutaj jest mało osób które zostały z małżonkiem, a ja dalej śpię w jednym łóżku. To nie jest małżeństwo jeśli kazdy robi co chce, nie ma oczekiwań, jak będzie zdrada to spłynie, nie ma zazdrości. Mąż musi się zgodzić łaskawie żeby spędzić czas, musi się określić czy kocha, łaskawie może zostanie. Gdzie w tym małżeństwo, troska, przysięga przed Bogiem??.
Ja też tego nie widzę jako małżeństwo, a jako układ. Nie da się budować tak bliskości. Podobnie mam z zazdrością. Nie odczuwam jej tak silnie kiedy nie jestem z nim związana uczuciowo jak teraz.

Mój mąż dalej ze mną mieszka, a ja mam dość życia w samej decyzji, muszę to zmienić. Mam prawo mówić, czuć i nie będę czekała na śmierć. Lepsza kłótnia niż zamiatanie pod dywan i życie w decyzji, że przecież ja tylko mam czekać, a na czekaniu się skończy i nie da się już nic zrobić. I tak widzę, że bardzo mi opadlo i mi się po prostu nie chce starać i nic robić, musze się mocno namęczyć. Jestem sobie sama i mi jest tak dobrze, po co mi mąż.
Mi na ten moment też tylko czekać zostało. Bo już wszystkiego się łapałam. Poddałam się na ten moment. Nie zmuszę go przecież. Próbuje zaakceptować, że się skończyło. Byliśmy ostatnio na weselu ubrałam się i umalowałam jak nigdy. Wrażenie zrobiłam tańcem i wyglądem na wszystkich oprócz męża. To jest przykre. Ale co tam wybawiłam się sama, nie siedziałam przygnębiona z tego powodu jak kiedyś.
Odniosę się do ostatniej części. Nie zmusisz do czego? przecież mówi, że kocha. Ja nie zmuszę męża by mnie kochał jeśli mu przeszło, bo nie spełniłam jego wygórowanych oczekiwań. Zrozumiałam w końcu, że to nie jest moja wina co się stało i nie jest to wina obu stron, a zła komunikacja. Role po ślubie się odwróciły, wszystko poszło nie tak, ale nie z mojej winy i tyle. Moje życie było tak ciężkie, że najgorszemu wrogowi nie życzę. Odrzucona przez rodzinę musiałam zawsze radzić sobie sama i nigdy nie narzekałam. Teraz mogę, bo za dużo poświęciłam, a muszę pracować teraz na szacunek. Na szczęście na miłość się nie da zapracować i się już nie przejmuję. Co do tego malowania, wyjść, ubierania, mam to w poważaniu, spódnic, sukienek nie noszę, wolę styl sportowy, maluję się codziennie. Nie oczekuję, że ktokolwiek to zauważy, to jest dla mnie i opinia innych mnie nie interesuje, a tym bardziej męża na temat mojego wyglądu.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope pisze: 26 maja 2022, 15:12
Firekeeper pisze: 25 maja 2022, 13:59
Caliope pisze: 25 maja 2022, 11:18
Ja widzę, to jeszcze w taki sposób, że co innego trwać w decyzji kiedy tego męża nie ma obok, a co innego jeśli on jednak jest w tym domu.
Mi się wydaje, że razem mieszkać i przechodzić to wszystko jest trudniej. Dochodzą co dzienne sprawy. Ja widzę, że wieczorem mąż woli telefon. Ja wiem, że gdyby nie mieszkał to też pewnie robił by to samo ale ja nie musiałabym patrzeć i myśleć, że aha znów telefon ważniejszy. Czuję się źle we własnym domu bo jak on w nim jestem to liczę się z jego obecnością. Dla mnie naturalne jest np. to, że mieszkając razem mówi się drugiej osobie, że się gdzieś wychodzi i wróci za tyle i tyle. Mąż wychodzi i tyle. Tak samo co wielkiego jest zapytać się jak się masz. Dla mnie normalne. A on tak żył ze swoją matką, nie odzywali się do siebie i to jest dla niego norma.

Jeśli jest, to nie jest tylko decyzja, dla mnie nie może być, bo każdy ma prawo mieć oczekiwania, ale nie zmienianie drugiego, czy oczekiwanie że będzie dalej coś tam czuł nie wiadomo co. Oczekuję że porozmawiamy chociaż, bo moje potrzeby małżeńskie nie istnieją, oczekuję, że będzie miał relacje z synem. To tylko takie oczekiwania, ale są, a nie życie tylko obok jak mebel który czeka na śmierć.


To właśnie ja się zaczynam tak czuć jak mebel. Mój mąż ode mnie nie oczekuje nic. A przepraszam, oczekuje, że nie będę z nim rozmawiać oprócz wymieniania komunikatów, zawsze będę zadowolona, nie będę się skarżyć, życie będzie bezstresowe, nikt nic od niego nie będzie chciał. Teraz zaczęłam robić to co on przestałam się odzywać, pytać, prosić. Wraca z pracy bierze telefon, a ja wychodzę bo ciężko mi to zdzierżyć.

Tutaj jest mało osób które zostały z małżonkiem, a ja dalej śpię w jednym łóżku. To nie jest małżeństwo jeśli kazdy robi co chce, nie ma oczekiwań, jak będzie zdrada to spłynie, nie ma zazdrości. Mąż musi się zgodzić łaskawie żeby spędzić czas, musi się określić czy kocha, łaskawie może zostanie. Gdzie w tym małżeństwo, troska, przysięga przed Bogiem??.
Ja też tego nie widzę jako małżeństwo, a jako układ. Nie da się budować tak bliskości. Podobnie mam z zazdrością. Nie odczuwam jej tak silnie kiedy nie jestem z nim związana uczuciowo jak teraz.

Mój mąż dalej ze mną mieszka, a ja mam dość życia w samej decyzji, muszę to zmienić. Mam prawo mówić, czuć i nie będę czekała na śmierć. Lepsza kłótnia niż zamiatanie pod dywan i życie w decyzji, że przecież ja tylko mam czekać, a na czekaniu się skończy i nie da się już nic zrobić. I tak widzę, że bardzo mi opadlo i mi się po prostu nie chce starać i nic robić, musze się mocno namęczyć. Jestem sobie sama i mi jest tak dobrze, po co mi mąż.
Mi na ten moment też tylko czekać zostało. Bo już wszystkiego się łapałam. Poddałam się na ten moment. Nie zmuszę go przecież. Próbuje zaakceptować, że się skończyło. Byliśmy ostatnio na weselu ubrałam się i umalowałam jak nigdy. Wrażenie zrobiłam tańcem i wyglądem na wszystkich oprócz męża. To jest przykre. Ale co tam wybawiłam się sama, nie siedziałam przygnębiona z tego powodu jak kiedyś.
Odniosę się do ostatniej części. Nie zmusisz do czego? przecież mówi, że kocha. Ja nie zmuszę męża by mnie kochał jeśli mu przeszło, bo nie spełniłam jego wygórowanych oczekiwań. Zrozumiałam w końcu, że to nie jest moja wina co się stało i nie jest to wina obu stron, a zła komunikacja. Role po ślubie się odwróciły, wszystko poszło nie tak, ale nie z mojej winy i tyle. Moje życie było tak ciężkie, że najgorszemu wrogowi nie życzę. Odrzucona przez rodzinę musiałam zawsze radzić sobie sama i nigdy nie narzekałam. Teraz mogę, bo za dużo poświęciłam, a muszę pracować teraz na szacunek. Na szczęście na miłość się nie da zapracować i się już nie przejmuję. Co do tego malowania, wyjść, ubierania, mam to w poważaniu, spódnic, sukienek nie noszę, wolę styl sportowy, maluję się codziennie. Nie oczekuję, że ktokolwiek to zauważy, to jest dla mnie i opinia innych mnie nie interesuje, a tym bardziej męża na temat mojego wyglądu.
Mój mąż twierdzi, że mnie kocha, ale to co robi i jak mnie traktuje nie potwierdza tych słów. Więc nie zmuszę go do tego, żeby widział we mnie kobietę i traktował mnie jak żonę, a nie koleżankę.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 26 maja 2022, 18:53
Caliope pisze: 26 maja 2022, 15:12
Firekeeper pisze: 25 maja 2022, 13:59

Mi się wydaje, że razem mieszkać i przechodzić to wszystko jest trudniej. Dochodzą co dzienne sprawy. Ja widzę, że wieczorem mąż woli telefon. Ja wiem, że gdyby nie mieszkał to też pewnie robił by to samo ale ja nie musiałabym patrzeć i myśleć, że aha znów telefon ważniejszy. Czuję się źle we własnym domu bo jak on w nim jestem to liczę się z jego obecnością. Dla mnie naturalne jest np. to, że mieszkając razem mówi się drugiej osobie, że się gdzieś wychodzi i wróci za tyle i tyle. Mąż wychodzi i tyle. Tak samo co wielkiego jest zapytać się jak się masz. Dla mnie normalne. A on tak żył ze swoją matką, nie odzywali się do siebie i to jest dla niego norma.




To właśnie ja się zaczynam tak czuć jak mebel. Mój mąż ode mnie nie oczekuje nic. A przepraszam, oczekuje, że nie będę z nim rozmawiać oprócz wymieniania komunikatów, zawsze będę zadowolona, nie będę się skarżyć, życie będzie bezstresowe, nikt nic od niego nie będzie chciał. Teraz zaczęłam robić to co on przestałam się odzywać, pytać, prosić. Wraca z pracy bierze telefon, a ja wychodzę bo ciężko mi to zdzierżyć.




Ja też tego nie widzę jako małżeństwo, a jako układ. Nie da się budować tak bliskości. Podobnie mam z zazdrością. Nie odczuwam jej tak silnie kiedy nie jestem z nim związana uczuciowo jak teraz.




Mi na ten moment też tylko czekać zostało. Bo już wszystkiego się łapałam. Poddałam się na ten moment. Nie zmuszę go przecież. Próbuje zaakceptować, że się skończyło. Byliśmy ostatnio na weselu ubrałam się i umalowałam jak nigdy. Wrażenie zrobiłam tańcem i wyglądem na wszystkich oprócz męża. To jest przykre. Ale co tam wybawiłam się sama, nie siedziałam przygnębiona z tego powodu jak kiedyś.
Odniosę się do ostatniej części. Nie zmusisz do czego? przecież mówi, że kocha. Ja nie zmuszę męża by mnie kochał jeśli mu przeszło, bo nie spełniłam jego wygórowanych oczekiwań. Zrozumiałam w końcu, że to nie jest moja wina co się stało i nie jest to wina obu stron, a zła komunikacja. Role po ślubie się odwróciły, wszystko poszło nie tak, ale nie z mojej winy i tyle. Moje życie było tak ciężkie, że najgorszemu wrogowi nie życzę. Odrzucona przez rodzinę musiałam zawsze radzić sobie sama i nigdy nie narzekałam. Teraz mogę, bo za dużo poświęciłam, a muszę pracować teraz na szacunek. Na szczęście na miłość się nie da zapracować i się już nie przejmuję. Co do tego malowania, wyjść, ubierania, mam to w poważaniu, spódnic, sukienek nie noszę, wolę styl sportowy, maluję się codziennie. Nie oczekuję, że ktokolwiek to zauważy, to jest dla mnie i opinia innych mnie nie interesuje, a tym bardziej męża na temat mojego wyglądu.
Mój mąż twierdzi, że mnie kocha, ale to co robi i jak mnie traktuje nie potwierdza tych słów. Więc nie zmuszę go do tego, żeby widział we mnie kobietę i traktował mnie jak żonę, a nie koleżankę.
Nie wiem, dla mnie jednak gorsze jest usłyszeć "nie kocham" i okazywanie tego braku miłości. Wyrzucenie ze swojego życia, zaprzestanie dzielenia się bolączkami własnej egzystencji, nie chcenie wsparcia, szukania go u pierwotnej rodziny i osób trzecich. Ja nic kompletnie nie wiem, nie pytam, z drugiej strony jeśli mąż mnie nie słucha, czemu ja mam słuchać jego. Tak myślę, że wszystko powinno wychodzić z obu stron, jedna strona mówi kocham, druga też mogłaby wykrzesać z siebie trochę uczucia jeśli miłość jest z jej strony, a nie odstrasza od siebie. Naprawdę nie da się nic zrobić w pojedynkę, tylko zmienić swoje życie, zachowania po to by się lepiej żyło mi, nie innym. W mojej sytuacji jakie kolwiek oznaki czy mówienie o uczuciach miłości nie wchodzi w grę, to nie tylko blokada, a też niechęć by nie zostać wyśmianym czy wzgardzonym po raz kolejny.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope pisze: 27 maja 2022, 10:07
Firekeeper pisze: 26 maja 2022, 18:53
Caliope pisze: 26 maja 2022, 15:12
Odniosę się do ostatniej części. Nie zmusisz do czego? przecież mówi, że kocha. Ja nie zmuszę męża by mnie kochał jeśli mu przeszło, bo nie spełniłam jego wygórowanych oczekiwań. Zrozumiałam w końcu, że to nie jest moja wina co się stało i nie jest to wina obu stron, a zła komunikacja. Role po ślubie się odwróciły, wszystko poszło nie tak, ale nie z mojej winy i tyle. Moje życie było tak ciężkie, że najgorszemu wrogowi nie życzę. Odrzucona przez rodzinę musiałam zawsze radzić sobie sama i nigdy nie narzekałam. Teraz mogę, bo za dużo poświęciłam, a muszę pracować teraz na szacunek. Na szczęście na miłość się nie da zapracować i się już nie przejmuję. Co do tego malowania, wyjść, ubierania, mam to w poważaniu, spódnic, sukienek nie noszę, wolę styl sportowy, maluję się codziennie. Nie oczekuję, że ktokolwiek to zauważy, to jest dla mnie i opinia innych mnie nie interesuje, a tym bardziej męża na temat mojego wyglądu.
Mój mąż twierdzi, że mnie kocha, ale to co robi i jak mnie traktuje nie potwierdza tych słów. Więc nie zmuszę go do tego, żeby widział we mnie kobietę i traktował mnie jak żonę, a nie koleżankę.
Nie wiem, dla mnie jednak gorsze jest usłyszeć "nie kocham" i okazywanie tego braku miłości. Wyrzucenie ze swojego życia, zaprzestanie dzielenia się bolączkami własnej egzystencji, nie chcenie wsparcia, szukania go u pierwotnej rodziny i osób trzecich. Ja nic kompletnie nie wiem, nie pytam, z drugiej strony jeśli mąż mnie nie słucha, czemu ja mam słuchać jego. Tak myślę, że wszystko powinno wychodzić z obu stron, jedna strona mówi kocham, druga też mogłaby wykrzesać z siebie trochę uczucia jeśli miłość jest z jej strony, a nie odstrasza od siebie. Naprawdę nie da się nic zrobić w pojedynkę, tylko zmienić swoje życie, zachowania po to by się lepiej żyło mi, nie innym. W mojej sytuacji jakie kolwiek oznaki czy mówienie o uczuciach miłości nie wchodzi w grę, to nie tylko blokada, a też niechęć by nie zostać wyśmianym czy wzgardzonym po raz kolejny.
Współczuję Ci. To przykre jak dwoje ludzi zamienia serca wobec siebie w kamień. Ale nie dziwię Ci się. Mój mąż też mnie do tego zmusza. Do wycofania się. Do powstrzymywania się od rozmów. Proszenia. Przychodzi wieczór i on tylko patrzy w telefon. Mój też nie mówi mi jakie ma problemy. Dowiaduję się od mojej rodziny, jak np ostatnio, że rzucił pracę. Bo mój mąż ze swoją nie ma kontaktu ale z moją ma bardzo dobry. I słucham przy okazji spotkań ,, to nie wiedziałaś, mąż Ci nie powiedział?! ". Też przestałam pytać, a jak nie pytam to on nie mówi. I jak byłaś na tańcach? Miałaś się wybrać.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 27 maja 2022, 17:52
Caliope pisze: 27 maja 2022, 10:07
Firekeeper pisze: 26 maja 2022, 18:53

Mój mąż twierdzi, że mnie kocha, ale to co robi i jak mnie traktuje nie potwierdza tych słów. Więc nie zmuszę go do tego, żeby widział we mnie kobietę i traktował mnie jak żonę, a nie koleżankę.
Nie wiem, dla mnie jednak gorsze jest usłyszeć "nie kocham" i okazywanie tego braku miłości. Wyrzucenie ze swojego życia, zaprzestanie dzielenia się bolączkami własnej egzystencji, nie chcenie wsparcia, szukania go u pierwotnej rodziny i osób trzecich. Ja nic kompletnie nie wiem, nie pytam, z drugiej strony jeśli mąż mnie nie słucha, czemu ja mam słuchać jego. Tak myślę, że wszystko powinno wychodzić z obu stron, jedna strona mówi kocham, druga też mogłaby wykrzesać z siebie trochę uczucia jeśli miłość jest z jej strony, a nie odstrasza od siebie. Naprawdę nie da się nic zrobić w pojedynkę, tylko zmienić swoje życie, zachowania po to by się lepiej żyło mi, nie innym. W mojej sytuacji jakie kolwiek oznaki czy mówienie o uczuciach miłości nie wchodzi w grę, to nie tylko blokada, a też niechęć by nie zostać wyśmianym czy wzgardzonym po raz kolejny.
Współczuję Ci. To przykre jak dwoje ludzi zamienia serca wobec siebie w kamień. Ale nie dziwię Ci się. Mój mąż też mnie do tego zmusza. Do wycofania się. Do powstrzymywania się od rozmów. Proszenia. Przychodzi wieczór i on tylko patrzy w telefon. Mój też nie mówi mi jakie ma problemy. Dowiaduję się od mojej rodziny, jak np ostatnio, że rzucił pracę. Bo mój mąż ze swoją nie ma kontaktu ale z moją ma bardzo dobry. I słucham przy okazji spotkań ,, to nie wiedziałaś, mąż Ci nie powiedział?! ". Też przestałam pytać, a jak nie pytam to on nie mówi. I jak byłaś na tańcach? Miałaś się wybrać.
Na tańce pójdę jak zacznie się sezon, na razie tu u mnie nic nie ma za bardzo i jest zimno. Będzie ciekawie tak iść samej, może poznam nowych ludzi tak w realu. Na razie u mnie to jest jedna wielka nauka stawiania granic, mówienia tego co zechcę, bez myśli, że może coś powiem źle, bo mąż jest jajkiem. Tylko temat nas jako małżeństwo leży, ale i do tego dojdę za jakiś czas.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Zastanawiam się czy kiedykolwiek na tym forum był taki przypadek jak mój, bo przeczytałam każde forum archiwalne od początku istnienia i nie zauważyłam nic podobnego. Były zatajone długi, kłamstwa o wydatkach(też ogólnie w internecie), ale o tym, że firma się sypie i na pewno to wina żony, choć nie ma z firmą nic wspólnego, nie znalazłam. Zrozumiałam w końcu, że nie znajdę na to żadnego wytłumaczenia, nie dam rady swoimi własnymi zmianami zmienić finansów w firmie. Ucierpiałam tylko wmawiając sobie, że to moja wina, że coś mogłam jeszcze zrobić, ale to nie jest prawda. Tak na dobrą sprawę gdyby mąż nie zaczął wypominać mi choroby na którą zapadłam przez błąd szpitala oraz ,że nie pasujemy do siebie, bo tak naprawdę nikt do nikogo nie pasuje, a uczy się żyć z drugim i poznaje, byłoby normalnie. Przez jego niechęć, pogardę, krytykowanie na każdym kroku, moje emocje opadły. Nigdy nie zrozumiem po co komplikować sobie życie w taki sposób, tak mocno nieistotny. Podobno najgorsza jest zdrada, ale może są jeszcze gorsze rzeczy jak własna porażka finansowa.
ODPOWIEDZ